TAJEMNICA RODZINNEGO JAJA – NIEZAPOMNIANA WIELKANOC
To jajo było zawsze w naszej rodzinie. Legenda głosiła, że przywiózł je mój pradziadek z dalekiej wyprawy do Rosji. Nikt nie znał szczegółów tej wyprawy. Dziadek był wykształconym i ciekawym świata człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru. Podróżował po całej Europie. Jako profesor uniwersytecki miał wiele okazji do zwiedzania najbardziej odległych zakątków.
Jajo stało raz w roku w centralnym i honorowym punkcie wielkanocnego stołu. Było przekazywane w Lany Poniedziałek rodzinie, która w przyszłym roku miała organizować Święta. Zaproszeni goście podziwiali piękną ręczną robotę, zdobienia i szlachetne kamienie. Musiało być warte bardzo dużo, choć nikt z nas się nad tym nie zastanawiał, bo dla naszej rodziny była to jedyna tak wspaniała pamiątka po pradziadku z kilku ocalonych w czasie wojny. Jajo Faberge niosło ze sobą niesamowitą historię....
U cioci Halinki było wspaniale. Jej mały domek stał w cudownym miejscu pod samym lasem. Widok na góry był niepowtarzalny. Uwielbiałam tam jeździć i słuchać ciszy.
Śniadanie świąteczne pomagali przygotowywać wszyscy, co nie zawsze kończyło się dobrze.
W tym roku Franek stłukł zabytkowy półmisek z prawdziwej porcelany, a Jolka, w popłochu, kilka jajek z powodu straszydła w przebraniu kurczaka, którym okazał się mój brat. To dziwne poczucie humoru na pewno odziedziczył po pradziadku
Staliśmy przed stołem pięknie ozdobionym białym obrusem, kwiatami i trawą. Gospodarz odmawiał modlitwę za osoby, których już nie było wśród nas. Oczekując na jajko poświęcone w sobotę, które rozdawał najstarszy mężczyzna w rodzinie, czuć było uroczysty nastrój. Potem każdy głaskał jajo Faberge pradziadka (na szczęście) i zaczynał pałaszować pyszne wielkanocne dania. Rozmowom i śmiechom nie było końca. Wujek śpiewał radosne pieśni kościelne, Janek zaczynał grać na gitarze na rockową nutę, nadając melodiom sakralnym nowego wymiaru. Dzieciaki biegały wokół, pod i obok stołu, ciesząc się prezentami od Zajączka.
Po śniadaniu każdy miał czas dla siebie. Przy pięknej pogodzie łaziliśmy po ogrodzie lub bez celu po lesie i górskich ścieżkach. Wprawni wędrowcy wybierali się na dłuższą wyprawę w góry i wracali dopiero wieczorem.
Atmosfera była swobodna i bardzo miła. Nikt nigdzie nie gonił i do niczego się nie zmuszał. Robiliśmy, na co tylko mieliśmy ochotę. Relaks udzielał się nawet gospodarzom, którzy mieli wielu pomocników i z przygotowaniem posiłków oraz sprzątaniem po nich nie było żadnego problemu.
W Lany Poniedziałek wodna zabawa trwała od wczesnych porannych godzin. Dzieciaki wstawały jak zawsze najwcześniej i lały wszystkich śpiących i wstających bez opamiętania, śmiejąc się bardzo głośno. Mój syn Witek chciał polać z kubka dziadków, którzy już siedzieli przy stole. Woda jednak zalała połowę stołu i piękne jajo Faberge.
Wszyscy na chwilę zamarli, a moje dziecko przestraszyło się nie na żarty i podleciało do rodzinnej pamiątki z ręcznikiem. Nie zdążyliśmy go zatrzymać, bo w ułamku sekundy jajko było już w jego rękach i... otworzyło się, pokazując piękne wnętrze i zawartość wszystkim zgromadzonym. Witek oniemiał. Chwytając jajo musiał nacisnąć jeden ze szmaragdów. Przez tyle lat nikt nie wpadł na pomysł, aby je otworzyć. Zaskakujące! Jaja Faberge są przecież otwierane.
W środku była malutka karteczka i …..klejnoty!....piękne kamienie szlachetne. Karteczka okazała się liścikiem od pradziadka o następującej treści:
„Drogi Znalazco! Żywię nadzieje, że jesteś moim potomkiem i otworzyłeś jajo w dobrej wierze. Od dziś jego zawartość jak i całe jajo należą do Ciebie. Wykorzystaj te skarby mądrze, dla przykładu na poznawanie świata. Nie rób takiej dziwnej miny tylko się uśmiechnij i pomódl się za mnie. Franciszek.”
Cała rodzina oniemiała. Euforia Witka wyrwała ich z zaskoczenia. Skakał pod sufit z radości i dziękował pradziadkowi, całując jajo.
To była niezapomniana Wielkanoc. Wspominamy ją do dziś i nie możemy wyjść z podziwu. Jajo Faberge zrobiło nam ogromną niespodziankę i wszyscy stwierdzili, że to ono wybrało sobie właściciela. Do tej pory stoi co roku na świątecznym stole, bo Witek kocha tradycję, podobnie jak pradziadek Franciszek.