Inny wymiar - dom moich Dziadków
Do tego domu wchodziłam zawsze z uśmiechem. Czułam, że z mojego życia przeszłam do innego wymiaru. Po wielkich radościach i sukcesach, po brutalnym zderzeniu z rzeczywistością, po strasznych chwilach czy po zwykłej codzienności – wiedziałam, że odnajdę w nim spokój, życzliwość i zrozumienie.
Dom moich Dziadków – było to jedyne i niepowtarzalne miejsce.
Dziadek wypatrywał mnie w oknie, a gdy usłyszał dzwonek do drzwi, biegł tak szybko jak na swoich maratonach, żeby mi otworzyć. Babcia kończyła obiad lub robiła herbatę i kroiła ciasto ze swojego „tajnego” przepisu. Zapach jabłecznika czy drożdżówki czułam już przed drzwiami. On często zwabiał sąsiadki Dziadków, które koniecznie chciały zobaczyć jak urosłam, nawet kiedy byłam dawno dorosłą kobietą. Po całym tym zamieszaniu, związanym z przyjaciółkami Babci, powitaniem, z całusami, przytulaniem i narzekaniem, że źle wyglądam i przypominam szczypiorek, więc na pewno – przez ostatnie dni nic nie jadłam, siadaliśmy do starego stołu z duszą. Wtedy czas się dla mnie zatrzymywał... Nieważne, czy był środek tygodnia, niedziela, imieniny czy święta - on zawsze wyglądał zjawiskowo, czym doprowadzał do szału niektóre zazdrosne koleżanki Babci. Ze swoich kolekcji, stołowych, gromadzonych przez lata i przywożonych z różnych podróży, zawsze wybrała coś pięknego i oryginalnego.
Dziadek zagadywał mnie i wciąż żartował. Opowiadał te same dowcipy setny raz na wiele różnych sposobów. Jego anegdoty z życia zawodowego rozbawiały mnie do łez. Babcia łypała na niego nieprzychylnym wzrokiem i obruszała się, jeśli te opowieści dotyczyły jej uroczych gaf, które przez lata stały się rodzinną historią. Dziadek nigdy nie był złośliwy, a ich przekomarzanie było wyrazem sympatii i zdrowego dystansu do siebie.
W przerwach między salwami śmiechu, Babcia wypytywała o moje sprawy i zawsze powtarzała, że wierzy we mnie i mnie kocha. Gratulowała mi sukcesów lub obejmowała, nic nie mówiła, kiedy moje życie wpadało w wielkie burze z piorunami.
Pokazywała mi też swoje robótki ręczne i ostatnio przeczytane książki. Dyskusja na temat ich treści i bohaterów czasem przybierała mocny ton, bo miałyśmy inne poglądy na wiele spraw.
W takich momentach do akcji wkraczał Dziadek ze swoją porzeczkową nalewką. Później wyjmował kolekcję monet i z błyskiem w oku chwalił się nowymi zdobyczami.
Babcia opowiadała, jak Dziadek chciał ją zaciągnąć na aukcje kolekcjonerskie, a ona z uporem maniaka całe życie odmawiała. Była obruszona, że Dziadek wpadał na takie pomysły. Uważała, że kobiecie nie wypada pojawiać się w tak licznym męskim towarzystwie i komentowała po cichu, mrugając do mnie okiem, że nigdy dobrowolnie nie „wpadłaby w paszczę lwa”. Dziadek miał na ten temat całkiem odmienne zdanie. Uważał, że jego koledzy kolekcjonerzy byliby zachwyceni jej urodą, a potem zawstydzał Babcię swoimi komplementami.
Zawsze się zastanawiałam, jak po tylu latach bycia razem można mieć do siebie taką cierpliwość, choć Babcia w tajemnicy przyznawała się czasem, że nie zawsze było tak różowo, a ich małżeństwo kilka razy był wystawiony na ciężką próbę.
Darzyłam ich wielkim szacunkiem. Nie raz się kłóciliśmy, ale prędzej czy później potrafiliśmy się przeprosić. Dziadkowie byli dla mnie autorytetem, a jednocześnie zwykłymi, skromnymi ludźmi.
Kocham ich do dziś, bo zawsze są blisko mnie, w moich wspomnieniach i... w sercu.