EGZOTYCZNE WALENTYNKI
Za 2 tygodnie miały być Walentynki. Darzyłam je nienawiścią równie silną jak najgorszego wroga. Reklamy, wystawy sklepowe, radio... wszystko przypominało, że w ten dzień nie można być samym. A ja właśnie byłam i nie zamierzałam desperacko szukać faceta na siłę.
Odebrałam telefon. Ktoś w słuchawce strasznie buczał i pociągał nosem. _
- Halo, halooo! Monika...to ty?? - próbowałam nawiązać dialog.
- Taaak, uuuuu, taaak - (chlipał telefon) - to ja, ja, ja ja, ja...chciałam.....
- Dobra to już nic nie mów, za 5 minut jestem u ciebie.
Wypadłam z domu jak poparzona w maseczce i z wałkami na głowie. Dziś był mój dzień, sobotni wieczór dla piękna i relaksu. Przejechałam szybko 2 kilometry i znalazłam się pod domem Moniki, mojej przyjaciółki odkąd pamiętam.
Otworzyła pani Panda. Miała na sobie rozciągnięty dres i bardzo czarne oczy, pod, nad i obok powiek. Tusz z tej wielkiej rozpaczy rozmazał się niezwykle artystycznie, co dało efekt tego sympatycznego biało-czarnego zwierzątka.
- Matkooo, jak ty wyglądasz!!! – krzyknęłyśmy w drzwiach obie równocześnie.
Jak się okazało Pandę odwiedził bliżej nieokreślony zielony Ufoludek. Popatrzyłyśmy na swoje odbicia w lustrze z przerażeniem.
- Zapomniałam zmyć maseczkę! Już wiem, dlaczego Twój sąsiad z domu obok miał oczy jak spodki od filiżanki, kiedy przemknęłam koło niego.
- Zapomniałam o tuszu, testowałam go pierwszy raz! - rozpłakała się Monika
- Mów, co się stało, jechałam tu łamiąc wszystkie możliwe przepisy drogowe.
- Aniu – zabuczała Monika – tragedia, armagedon...i co tam jeszcze...nie wiem. Janek złamał nogę.
- No wiesz co Moniś, widziałam gorsze zdarzenia losowe – niepewnie się uśmiechnęłam – do wesela się zagoi.
- Chyba do twojego!!! - wrzasnęła moja przyjaciółka – dziś Janek wręczył mi bilety na 2- tygodniowe wczasy na Karaibach z okazji naszej 10-tej rocznicy ślubu.
- To fantastycznie, zawsze marzyłaś o takim prezencie. Masz idealnego męża. Gdybym ja miała takiego faceta.....
- Stop, stop! Nie mów nic więcej!!! - Monika podeszła do mnie jakby chciała mnie zabić – mieliśmy lecieć za 3 dni – uuuuu, buuu, aaaa (chlip, chlip), i tak w kółko.
- To zmieńcie rezerwację, polecicie w innym terminie i.....
- Nie można zmienić! Nie można....bo rezerwacja była opłacona za całość bez możliwości zmiany i anulacji.... - Monika waliła pięścią w poduszkę...
- To oznacza, że nici z Waszej upragnionej podróży....?? - usiadałam z wrażenia.
- Z naszej nici, ale polecisz ty i bardzo dobry kolega Janka, Przemek. Paszport masz ważny, pamiętam.
- Alllle, aaaale ja nie mogę. To miała być Wasza podróż! I do tego za trzy dni???
Ani się obejrzałam, a już stałam z walizką na lotnisku, szukając wzrokiem faceta w pomarańczowej kurtce („Co to w ogóle za kolor, pchi!” - pomyślałam”) i z niebieską walizką w motocykle.
W moją stronę szedł przystojny brunet o włoskiej urodzie. Uśmiechał się szeroko. Nie miałam ochoty podróżować na drugi koniec świata z obcym facetem, przedstawiającym się w staroświecki sposób, całując mnie w dłoń.
Kiedy wsiedliśmy do samolotu, czas przestał istnieć. Tak dobrze nam się rozmawiało, że nie czuliśmy zmęczenia wielogodzinnym lotem.
Dotarliśmy do „hotelu”, a raczej skupiska domków z pięknymi basenami, położonego tuż przy rajskiej plaży...jednak witani byliśmy z honorami jako małżeństwo z dziesięcioletnim stażem. Dostaliśmy apartament z wielkim łożem małżeńskim, salonem i prywatnym spa.
Przemek – dżentelmen spał na wielkiej kanapie w salonie, a mi odstąpił ogromne łóżko. Okazał się cudownym człowiekiem z optymistycznym spojrzeniem na ludzi i świat.
Spędzaliśmy razem fantastyczne wakacje, o których wcześniej nawet nie mogłam pomarzyć. Po 10 dniach naszego wyjazdu nadeszły Walentynki, a my siedzieliśmy przy najpiękniejszym stoliku świata, na plaży. W tle zachodzącego słońca, jedliśmy najlepszą kolację w życiu, która była przygotowana dla małżeństwa obchodzącego 10 rocznicę ślubu.
Kto wie, może za 10 lat będziemy wspominać te egzotyczne Walentynki w podobnym plenerze?